Wielu z nas posiada w życiu pasje, hobby, czy zainteresowania. Niektóre pojawiają się już we wczesnych latach, inne odkrywamy dużo później. Jedne trwają bez mała przez całe życie, drugie są jak intensywny rozbłysk – szybko się pojawiają i równie szybko gasną. Ile osobowości, tyle sposobów realizacji pasji. Jest ich nieskończona liczba i można je odnaleźć wszędzie i we wszystkim. Trzeba tylko chcieć. Często jest tak, że  nasze pasje kończą się, kiedy wkraczamy w dorosłe życie. Poświęcamy się pracy, domowi, rodzinie, dzieciom, rozleniwiamy się. Zapominamy o tym co nas kiedyś nakręcało do działania, dawało nam wytchnienie od codzienności, w co wkładaliśmy masę energii, jednocześnie czerpiąc ją z wykonywania danych czynności. Nasze pragnienia z przeszłości ulegają zatarciu, odchodzą w niebyt snute marzenia i plany.

Czasami przypominamy sobie o nich, a czasem nawet nie staramy się zadać sobie pytania, które pomogłyby odkurzyć je, by mogły zabłysnąć ponownie, lub odnaleźć nowe. Często opowiadamy znajomym o tym jak to kiedyś świetnie graliśmy na gitarze, gotowaliśmy, zdobywaliśmy medale i biliśmy rekordy, mamy czarne pasy we wszelakich sztukach walki, mówiliśmy w obcych językach, potrafiliśmy robić wszystkie rodzaje szpagatów i mieliśmy określoną klasę taneczną, itp. itd. A teraz? A wiesz… teraz jestem za stary, nie mam czasu na nic, skupiłem się na domu, dzieciach, mężu, nie chce mi się,  boli mnie noga, może na wiosnę, trener mnie wkurzył, jestem za gruby, mieszkam za daleko, nie ma nic w pobliżu, samemu to tak bez sensu, żona mi nie pozwala, dajmy szanse młodym, jest poniedziałek, jest środa, za miesiąc wybory…  Miliony powodów – zwykle totalnie bzdurnych, kiedy widzi się ludzi wiodących pełne pasji i radości życie, którzy nie mają rąk albo nóg, albo wszystkiego jednocześnie. Sportowcy na wózkach inwalidzkich, starsze osoby które mimo bycia obśmiewanymi realizują siebie,  „pokracznie” dążący do celu początkujący  z błyskiem w oku i wyraźnie określonym celem.

Dodatkowo świat pędzi do przodu coraz bardziej. Zdawałoby się, że kiedyś było łatwiej mieć prawdziwą pasję. Natłok informacji i możliwości były dużo mniejsze. Można powiedzieć, że paradoksalnie mając mniejszy wybór, ludzie byli w stanie podejmować szybsze decyzje o wyborze pasji i trzymali się ich. Teraz mamy do czynienia z sytuacją w której „osiołkowi w żłobie dano”.  Słynny ewolucjonista Leigh Van Valen z uniwersytetu w Chicago stworzył hipotezę, którą nazwano Hipotezą Czerwonej Królowej. Hipoteza ta zakłada, że silna konkurencja wymusza stałe zmiany ewolucyjne o charakterze kierunkowym. Przykładem może być stały, ewolucyjny „wyścig zbrojeń” pomiędzy drapieżnikami i ich ofiarami. Drapieżniki są coraz szybsze, sprawniejsze i lepiej „uzbrojone” dlatego, że ich ofiary są coraz szybsze i sprawniejsze w sztuce ucieczki czy unikania konfliktu ze swoimi naturalnymi wrogami. Nazwa hipotezy jest zapożyczeniem z powieści Lewisa Carrolla “Po drugiej stronie lustra”. W powieści Czerwona Królowa szachów, biegnąc bez przerwy wraz ze zmieniającym się otoczeniem, mówiła do Alicji “…Tutaj (…), aby utrzymać się w tym samym miejscu, trzeba biec ile sił…”. W moim odczuciu tak to wygląda w dzisiejszych czasach w aspekcie ciągłego rozwoju i ewolucji człowieka. Nie mamy czasu dla innych, nie mamy czasu dla siebie i dla swojego rozwoju. Konsumpcyjny świat nakręca do kupowania i wyrzucania coraz to nowych rzeczy. Posiadanie lepszych gadżetów czyni nas w tym świecie lepszymi od innych. Śmiało można powiedzieć, że jest to również swoisty „wyścig zbrojeń”, tylko w innym wymiarze. W tym przekazie i pędzie narzucanym przez wszystko dookoła jesteśmy przekonywani, że lepiej mieć, niż być. Świat zmienia się w zawrotnym tempie. Zmieniają się też ludzie i zmieniać trzeba podejście do nich. Główna zmiana, która następuje to sposób i formy komunikacji oraz podejście do życia. Te różnice są ogromne. Są jednak rzeczy, które zdają się być niezmienne i które były prawdą kilka tysięcy lat temu, są prawdziwe teraz i będą prawdziwe przez kolejne tysiąclecia… Nad drzwiami wyroczni w Delfach było podobno napisane jedno słowo – „Gnothi seauton” (gr.)/ „Temet nosce” (łac.), co oznacza dosłownie „Poznaj siebie”. Najsłynniejszy kapłan świątyni w Delfach – Plutarch z Cheronei – tak właśnie cytował jeden z zapisów wyroczni delfickiej, dodając, że od nich rozpoczynają się wszystkie inne polecenia wartościowe i ważne dla człowieka. Jedna z takich rzeczy, które są niezmienne, to w moim odczuciu potrzeba realizowania siebie i rozwoju, która podświadomie tkwi w każdym człowieku. Tę potrzebę naukowcy przez lata wskazywali jako najważniejszą. Znajduje się zarówno na szczycie piramidy potrzeb człowieka Maslowa, jak i piramidy ludzkich potrzeb biznesowych/zawodowych Herzberga. To jest coś, co nie zmienia się niezależnie od tego, czy mówimy o pokoleniach Millenials, X-ach, Y-grekach, Z-etach czy Baby Boomers. I tutaj dochodzimy ponownie do pasji.

Łukasz Wieczorek - wing tsun

Od lewej: Si-hing Antoni Wieczorek (lat 9), Sifu Dariusz Gradowski 5. stopień mistrzowski I.W.T.A. E.E.W.T.O, Si-mei Zofia Wieczorek (lat 6), Si-hing Łukasz Wieczorek 1. stopień mistrzowski I.W.T.A. E.E.W.T.O

Pozwólcie, że podzielę się z Wami moją historią – powrotem do marzeń i pasji sprzed lat. 4 lata temu zadałem sobie pytanie – „Co zawsze chciałem robić, czego jednak nie zrobiłem?”. Wielu mężczyzn z mojego rocznika wychowywało się na filmach kung-fu z Brucem Lee. Będę teraz generalizował, ale w moim odczuciu każdy chłopak chciał być jak Bruce Lee tudzież jak wojownik ninja. Razem z moim przyjacielem Michałem założyliśmy nawet klub ninja, zrobiliśmy dwie pierwsze legitymacje wycięte z kartonu, pokolorowane kredkami, przeglądaliśmy ryciny uczące ciosów karate, uczyliśmy się cicho chodzić i utrzymywać równowagę na terenie budowy  jednego z kościołów w Kielcach. Biegaliśmy po deskach, skakaliśmy, wywijaliśmy patykami i to było wspaniałe. W tamtych czasach byłem chorowity, wystarczyło mi, że się spociłem i już lądowałem w łóżku. A kiedy mnie coś „złapało”, trwało to miesiącami. Brałem wszystkie możliwe antybiotyki, autoszczepionki, spędzałem lata całe w sanatoriach z dala od domu i w coraz to nowych szkołach. A w głowie cały czas były sztuki walki, których nie mogłem trenować z racji swojego zdrowia. A przynajmniej nie było mi wolno. Potem doszły okulary, a to już przecież w ogóle wyłączało mnie z możliwości trenowania czegoś tak brutalnego… Lata mijały, ja dorosłem i wyrosłem z chorób, poszedłem na studia i zapomniałem o swojej pasji. To było nie dla mnie, nie nadawałem się. Tyle lat było to powtarzane dookoła, że stało się prawdą. Aż do momentu zadania sobie tego właśnie pytania. Często jest tak, że rodzice przelewają swoje marzenia i ambicje na dzieci. Mi się nie udało zostać lekarzem – popchnę dziecko w stronę medycyny; prawnikiem? – niech idzie na prawo; nie miałem nigdy piętrowego łóżka, które było moim marzeniem – kupię lub zrobię mu takie; nie dostałem nigdy motorynki – noooo, to moje dziecko będzie ją miało. Ja szukałem sztuk walki dla mojego syna. Chciał. Jeden trening judo, drugi trening karate itd. I wreszcie po raz kolejny pytanie – „Co zawsze chciałem robić, czego jednak nie zrobiłem?”. Kung-fu! Setki wątpliwości i zakazów w głowie. Za stary jestem… nie mam czasu… dziećmi bym się zajął, a nie znowu „uciekam z domu”. Wszedłem w google i poszukałem. Znalazłem zajęcia dorosłych z dziećmi. Wysłałem SMSa, zapisałem się na trening próbny i poszedłem.  To było Wing Tsun Kung-fu w szkołach Sifu Dariusza Gradowskiego. Wystarczył ten pierwszy krok, żeby odpalić wszystko to, co kiedyś tak mocno siedziało w mojej głowie. Po pierwszym treningu ćwiczyłem jeszcze 3 godziny patrząc na filmik na Youtube, żeby nauczyć się pierwszej „formy” zawierającej podstawowe ruchy. Kolejnego dnia kupiłem gruby i piękny notatnik w którym miałem zapisywać wszystko to, czego się nauczę i co jest ważne. Mój 5-letni syn zaangażował się równie mocno. Chodziliśmy na początku 2 razy w tygodniu, potem to było 3 i 4 razy. Wraz ze zdobywaniem doświadczenia i większej pewności ruchów zaczęliśmy jeździć na seminaria i obozy. Zdawaliśmy egzaminy na kolejne stopnie wtajemniczenia. Jeżdżąc na treningi spędzaliśmy dużo czasu w samochodzie, bo do dobrej szkoły było dość daleko. 30 minut w jedną stronę i tyle samo z powrotem. Wspólna pasja, rozmowy, lepszy kontakt. Przyszła pewność siebie i pozbycie się strachu, kiedy szedłem nocą po ulicy. Mój kręgosłup przestał boleć tak, jak to było do tej pory już po 10-15 minutach stania w autobusie czy na koncercie. Zdobyłem nowe umiejętności, zyskałem nowych przyjaciół nie tylko w Polsce, ale na całym świecie – innych pasjonatów. Za każdym razem, kiedy wchodzę na salę treningową, zostawiam za sobą wszystkie troski i problemy, a moja głowa oczyszcza się i skupia tylko i wyłącznie na mojej pasji. Moje ciało może również aktywnie odpocząć poprzez wzmożony wysiłek fizyczny, zmęczone siedzeniem przy komputerze. Minęły cztery lata i codziennie widzę jak wiele daje mi moja pasja. Ile jeszcze w niej tajemnic do odkrycia, ile celów do osiągnięcia i wiedzy do zdobycia. Dzisiaj mam pierwszy stopień mistrzowski i przygotowuję się do kolejnego. Mój syn, mając 9 lat jest jednym z trzech w jego wieku z najwyższym stopniem w Europie. Moja córka Zosia również zaczęła swoją przygodę z Wing Tsun. Pomagam mojemu mistrzowi uczyć dorosłych i dzieci, wspierając ich w odnalezieniu w Wing Tsun Kung-fu ich własnej drogi i pasji. To miejsce, gdzie w magiczny sposób spotykają się ludzie z pasją. Ludzie wszystkich żyjących pokoleń – od 3-latków do 80-latków. Każdy z nich czerpie garściami zasady związane z tą piękną sztuką walki i wdraża je w życiu, koleżeństwie czy swojej praktyce zawodowej. Każdemu trzeba przekazywać wiedzę w inny sposób, komunikować się z nimi inaczej, trafiać do nich w odmienny sposób. Przez lata zmieniły się zasady nauki. Teraz nie ma już czasu, jak 300 lat temu w Chinach, że mistrz miał 1 ucznia, który całymi dniami wykonywał jedno ćwiczenie i miał na to całe życie, żeby samemu stać się mistrzem. Odmienna jest też kultura w której żyjemy. Człowiek zachodu potrzebuje stopni, drobnych, krótkoterminowych celów, które osiąga i które motywują go do działania. Ponownie więc można powiedzieć, że zmianom ulegają sposoby działania i narzędzia, ale sama idea rozwoju i bycia lepszą wersją samego siebie pozostaje niezmienna… Wing Tsun to moja pasja i moja obsesja. Inną jest coaching i wspieranie ludzi.

Jeżeli coś staje się dla nas prawdziwą pasją, to można nazwać to równie dobrze obsesją. W pozytywnym tego słowa znaczeniu. Po co więc potrzebne są nam pasje? W jakim celu pomagam je odnajdować? Podam sześć najważniejszych powodów, które wysnuwam bazując na moim własnym przykładzie i obserwując osoby z którymi pracuję coachingowo.

  1. Motywują do działania – jeżeli mamy pasję, to chęć pójścia za nią wiąże za sobą wiele pracy i poświęceń. Hobby często kosztują, potrzeba też na nie czasu, im bardziej się w nie angażujemy, tym dalej i wyżej trzeba sięgać. Zmusza nas to więc do działania, które podejmujemy bez wahania, z energią i zaangażowaniem.
  1. Rozwijają – jeżeli mamy pasję, to naturalne jest, że poświęcamy na nią wiele czasu. Często chcemy być w ramach niej coraz lepsi. De facto samo to, że poświęcamy na nią czas sprawia, że uczymy się nowych rzeczy, nabieramy coraz większej wprawy i kunsztu – niezależnie od tego czy jest to sztuka walki, łowienie ryb, czy czytanie książek. Istnieje zasada 10.000 godzin, która mówi, że nawet jeżeli nie przejawiamy talentu w danej dziedzinie, to jeżeli poświęcimy 10.000 godzin na ćwiczenie/praktykowanie danej czynności, osiągniemy poziom mistrzowski.
  1. Dają wytchnienie – człowiek, który oddaje się swojej pasji często odrzuca wszystko to, co go trapi i co nie jest związane z tą właśnie czynnością. W tym momencie jest to najważniejsze. To moja godzina, weekend, dzień, wieczór.
  1. Pozwalają poznawać innych ludzi – kiedy ktoś jest pasjonatem, prędzej czy później trafi na podobnych sobie zapaleńców. Będzie dążył do tego, żeby podzielić się nią z kimś, kto ją zrozumie, porówna się, wesprze w działaniach. Jeżeli nie my kogoś, to ktoś z całą pewnością odszuka nas. Ludzie potrzebują dzielić się swoim szczęściem z innymi i poszukują zrozumienia, uważności i uznania. Najprościej znaleźć je pośród osób o podobnych zainteresowaniach.
  1. Odrywają od codzienności – najczęściej pasja nie jest związana z naszą pracą zawodową czy czynnościami, które wykonujemy na co dzień. Pasja pozwala oderwać się i swój umysł od życia codziennego, skupić się na czymś kompletnie innym, uporządkować myśli. Można powiedzieć, że wykonywanie wielu czynności związanych z wszelakimi pasjami można traktować jak mantrę czy medytację. Szczęśliwcami są ci, którzy potrafią żyć swoją pasją i łączą ją w pełni ze swoim życiem zawodowym. Jest powiedzenie, które mówi – „…Rób to co kochasz, a pieniądze prędzej czy później same się pojawią…”. Czasem trzeba wpaść na pomysł i zastanowić się jak taką pasję przekuć w biznes, niemniej rzucam rękawicę wszystkim, którzy uważają, że nie da się wykreować pomysłu na biznes z każdej możliwej pasji.
  1. Nigdy nie jest na nie zbyt późno – pasja to może być coś na całe życie. Niezależnie od tego ile jeszcze nam tego życia zostało. Nigdy nie jest na nią za późno. Nikt nie powiedział, że żeby coś zacząć robić, należy się oglądać na wiek i inne osoby, które mają podobną pasję. Starsza osoba, która postanawia zacząć biegać, nie musi pobić rekordu 20-latka. Jeżeli musimy się już porównywać, to porównujmy się do samego siebie sprzed kilku miesięcy. Wtedy można dostrzec jak się rozwinęliśmy, o ile lepiej wykonujemy daną czynność, jakie postępy poczyniliśmy. W szkole kung-fu do której uczęszczam ćwiczą 4-latki i osoby mocno po 60-tce. Pasja może mieć też różne wymiary. Można pasjonować się końmi i wyścigami konnymi – nie trzeba do tego mieć 1,5 metra wzrostu i 40 kg wagi jak dżokej. Jeżeli więc słyszysz od innych bądź w swojej głowie, że na coś jesteś za stary lub jest na to zbyt późno – pozwól od dzisiaj, żeby zapaliła Ci się czerwona lampka ostrzegawcza, że właśnie trafiłeś na ograniczające Cię przekonanie.

Drogi czytelniku! X-ie, Y-ku, Z-cie, Millenialsie czy Baby Boomerze! Zapraszam Cię do rozpoczęcia przygody jaką jest posiadanie własnej pasji. Odkurzenia starych marzeń lub rozpoczęcia czegoś zupełnie nowego. Jedyne co powinno Cię teraz interesować, to przyszłość, bo to właśnie tam spędzisz resztę swojego życia. Warto mieć pasję. Dobrze jest mieć pasję. Być może spotkamy się w celu jej odnalezienia w trakcie coachingu, a może trafimy na siebie na tej samej sali treningowej.


Łukasz Wieczorek – trener, coach, konsultant, doradca zawodowy z ponad 14-letnim doświadczeniem. Z wielkim zaangażowaniem szerzy ideę coachingu w Polsce już od 2008 roku. Jego mistrzem i nauczycielem w tym obszarze jest Gerard O’Donovan. W 2011 roku zostałe powołany do zarządu International Institute of Coaching, pełniąc rolę Dyrektora ds. Akredytacji (President of Accreditation). Jest również członkiem Polskiej Izby Coachingu, będąc zaangażowanym w prace Komisji ds. Etyki i Standardów. Od wielu lat prowadzi szkolenia, procesy rozwojowe, coaching indywidualny (coaching kariery, life, executive), superwizje coachingowe i klasy mistrzowskie dla młodych coachów oraz warsztaty coachingowe dla firm i organizacji w języku polskim i angielskim.